Zalka Grabnar Kogoj - Wiersze
Zalka Grabnar Kogoj
przełożył Maciej Olszewski
Marketing internetowy
Zabrałam się z tobą z ulicy,
bo patrzyłeś na mnie, uśmiechałeś się
i mrugałeś.
(Mrugałeś, bo tłusty pot spływał ci do oczu.
Grubymi palcami dałeś mi znak trzy razy z rzędu.
Twój miękki podbródek zlewał się z mostkiem.
Zarost na twarzy rozkładał się równomiernie, acz rzadko.
Byłeś nieogolenie chropawy, jak twój głos.
W kącikach ust zbierała ci się zaschnięta biała ślina,
kiedy mówiłeś i szczerbato rechotałeś.
Gorzko zabrzmiał twój śmiech,
gdy zdjąłeś rozciągniętą koszulkę z napisem
Używam ochrony Eset smar security NOD.
Spodnie na podłodze pomarszczyły się w nierówne fałdy.
Wyciągnęłam ręce na widok twoich ramion.
Na łopatkach rozpleniły ci się kosmate chwasty, kilka mięsistych brodawek
i niezliczona ilość pieprzyków. (Dlaczego nazywa się je pieprzykami? Twoje chyba nie są / pikantne.)
Gapiłam się bez słów, gdy pociągnąłeś mnie za sobą
i zacząłeś opowiadać, jakoś innowacyjnie się wyraziłeś,
jak robiłeś stronę internetową dla wiejskiego przedsiębiorcy.
Spytałam, czy blogujesz.
Pokręciłeś głową.
A ja tak, powiedziałam.
Zostałam sama w świetle komputerowego ekranu,
ty wlazłeś do środka.
Proste
Poprzez zmrużone powieki
widzisz tylko światła i błyskotki.
Nie kochasz –
i to czyni cię ponadprzeciętnym.
Wszystko gnije i śmierdzi próchnem i korą.
Podnosisz głos do hymnu,
gdy wznosisz sztandar,
i wiesz, że odgryziesz go pół na śniadanie.
Z uniesioną ręką zbliżasz się do nieboskłonu.
Ty wiesz,
że im bardziej nienawidzisz, tym wyżej zajdziesz.
Jesteś przekonany!
Przez zmrużone powieki najłatwiej widzisz to,
co chcesz.
Koncentrujesz się.
Później już wszystko jest proste!
Miasto
Przygłusi sąsiedzi zawsze
słyszą kłótnie innych.
Zapamiętale wyrywają sałatę
dla swoich wnuków
i nie wiedzą nic
o dzieciństwie w mieście.
Za róg
bym uciekła
i po kryjomu
opróżniła głowę
do kosza na śmieci.
Wiersz o szczęściu
Śpisz.
Zwiedzasz galerię zamkniętych oczu.
Przy tobie stałam się
zbieraczką uśmiechów.
Wstrząsa mną niepokój i
chłodzi gabinet kustoszki.
Śmiejące się usta wystawiam na widok,
rechoczące oddaję do depozytu.
Pocztówka
Nie jestem już taki mały,
ale chętnie robię się mały.
Kiedy biegnę w środku dnia przez ulicę,
wszyscy się mnie boją.
Nie chcą na mnie patrzeć,
ale ja się tym nie przejmuję.
Z radością poznaję wielkie miasto.
Wszystkie domy mają kanalizację i mnóstwo śmieci.
Ostatnio trafiłem do mieszkania na brzegu zielonej rzeki.
Było trochę za duże dla dwojga,
dlatego się do niego wprowadziłem.
Jest rozkoszne,
ale niezbyt czyste.
Kudłaty właściciel jest pewnie
byłym ministrem.
Jem camembert, friesian, leiden,
gorgonzolę i oryginalny parmezan.
Wszystkie zrobione zgodnie z przepisami UE.
Mnóstwo całusów z Lublany!
Kiedy przyjedziesz w odwiedziny?
Twój, już nie mały, szczur.
Drzwi we mnie
Kamień,
którego używali zamiast młotka
do wbijania klinów, zapisał się do Greenpeace.
Młotek zaginął wśród mnóstwa bagaży,
ale go nie szukali.
Przekonany, że go wykorzystywano,
rzucił się w morze i daje się przewiercać skałotoczom.
Później nie mogłam się zdecydować, czy wybrać sosnowy cień,
czy cień drogiej parasolki.
Może sosna będzie dotknięta i nie będzie już hodować więcej szyszek,
albo parasol zwinie się sfrustrowany
i zacznie się obracać w stronę wiatru.
Stwardniała od słońca
wciąż nie wiem,
kto wwierca się we mnie zamiast skałotocza.
W domu
Mąż w szafie w garderobie,
mąż w szafce w kuchni.
Czeka na mnie,
aż zrobię kawę i się obudzę.
Patrzę na niego za każdym razem,
kiedy otwieram drzwi
i drzwiczki.
On jest tym, który z powrotem przykręca
poluzowane uchwyty pokrywek.
Patrzy i czeka na mnie.
Bądź w domu, mówi.
Zawsze jestem w domu, mówię.
Liczę ziarnka ryżu i ile
pampersów jeszcze zostało.
Przyjdziesz liczyć?
Los
Jego oczy od razu, jak tylko otarli go ze śluzu i krwi matki,
spoglądały tak przenikliwie, że położna zadziwiona krzyknęła i wypuściła go z rąk.
Odtąd wiedział, że mama to jego jedyne atu.
Dzięki jej krągłym piersiom zaznajamiał się z całym pięknem świata
i narodu słoweńskiego.
Nie wstąpił do słoweńskiej armii, ale zaciekle walczył z policjantami.
Nie miał talentu do walczyków i cza-czy, ale wdzięcznie podskakiwał
w glanach do alpejskich melodii.
Co niedzielę chodził do Maszy, spowiadał się jej
i opróżniał swoją mosznę.
Niestety było już dla niej za późno,
kiedy zrozumiała, że on nie umie gotować,
ale przyznać trzeba, że świetnie wypala płyty.
Pstrąg z Soczy
Spokojnie siedzisz na mostku, który prowadzi nad spienioną rzeką.
Machasz nogami. Skóra mi cierpnie, ale ty coś mówisz,
że pstrągi z Soczy są naprawdę pyszne i że muszę ich spróbować.
Wtedy dopiero zrozumiem, o czym mówisz.
Zwykły pstrąg jest bez sensu, powiadasz.
Ja z kolei wiem, że pstrągi z Soczy są rzadkie i skrzyżowane z amerykankami.
Mają inne plamki, to wiem. Przeczytałam.
Amerykanki są bardziej płodne.
Z czasem zaczyna ci się zbierać ślina i kapać na górskie buty.
To niezły „joke”, że zjem stworzenie, które widzę pływające pod mostem.
Przeszkadzają mi rzeczne muszki i zapach stęchlizny.
Przejrzyste drobne kropelki unoszące się w powietrzu osiadają na moich włosach i włoskach,
których nie zgoliłam, kiedy wlokłeś mnie w góry.
Wzięłam z sobą depilator, a nie żyletki.
Nie wiedziałam, że mają tu tylko prąd z generatorów.
Wspólne posłania to panopticum Triglavskiego Parku Narodowego.
Nie mogłam się doczekać, kiedy zejdziemy w dolinę.
Widzę się, jak cię uwodzę na starówce w Lublanie,
w mini i na wysokich obcasach. Ledwo za tobą nadążam,
bo obcasy wpadają mi w szpary między granitowymi kostkami.
Ale ty pędzisz w górskich butach.
Półtora mojego kroku to jeden twój.